Atole Tuamotu. Środek Pacyfiku. Palmy, piasek i błękitne laguny. Ludzi prawie nie ma, są za to rekiny. Jakie miejsce pasuje bardziej do klasycznej definicji raju pod palmami? Nie łatwo takie znaleźć.
Od opuszczenia Markizów minęły cztery dni. Razem z załogą jachtu Ocean View dopływamy do atolu Fakarava. Jednego z ponad 70 należących do archipelagu. Dostrzegamy go dopiero z bliskiej odległości. Nic dziwnego, najwyższym punktem jest przecież wierzchołek palmy kokosowej.
Atol to nic innego jak pierścień zbudowany z rafy koralowej, wytworzonej wokół wyspy, która w wyniku działania procesów geologicznych zapadła się. W jej miejscu powstała laguna. A na Polinezji Francuskiej możemy zobaczyć wszystkie stadia rozwoju wysp wulkanicznych.
Wystające prosto z oceanu góry o czarnych skałach, porośniętych przez tropikalną roślinność, to wyspy młode. Takie są właśnie wspomniane Markizy. W klimacie tropikalnym po pewnym czasie tworzy się rafa koralowa. Wyspy otoczone przez zaczynające budować lagunę korale, to stadium pośrednie. Przykładem jest Tahiti. I na koniec wyspy stare, czyli atole.
Tuamotu jest rajem dla nurków
Tuamotu słynie z niezwykłych miejsc do nurkowania. Znajdziemy tu tętniące życiem rafy koralowe, gdzie poza mnóstwem kolorowych rybek znanych z bajki „Gdzie jest Nemo?”, pływają różnego rodzaju płaszczki czy manty. Są też rekiny. Właściwie to całe mnóstwo rekinów. A jeśli szukamy tych drapieżników, to właśnie Fakarava jest miejscem, które należy odwiedzić.
Jacht może wpłynąć do laguny przez jedno z dwóch przejść, na północy lub na południu. Wybieramy to pierwsze i znajdujemy się na spokojnej wodzie, osłonięci od fal i wiatru. Jednak nawigacja wewnątrz atolu do łatwych nie należy. Wszystko przez silne prądy tworzące się w wyniku pływów w przejściach, a także liczne głowy koralowe. Przypominają trochę wieże i mogące mieć wysokość kilku metrów. Są naprawdę niebezpieczne. Myślisz, że masz pod kilem jeszcze 3 metry, a nagle może się okazać, że uderzasz w twardego jak skała korala. Jachty czasem tak toną.
Po jednym dniu na północy płyniemy w kierunku przejścia południowego, znanego z obecności wielu rekinów. Zaraz po rzuceniu kotwicy pojawiają się wokół jachtu. Najpierw udajemy się na tak zwany drift snorkling. Polega on na wskoczeniu do wody, kiedy prąd wciąga do laguny. Trzeba mu się poddać i oglądać, to co jest w wodzie. Oczywiście włączając w to rekiny. Doskonała alternatywa dla tych, nie mających licencji nurka. Mimo wszystko, warto się nad nią zastanowić, ponieważ największą, tamtejszą atrakcją jest nurkowanie nocne w wejściu do atolu.
Nurkowanie z setką polujących rekinów
Rekiny polują w nocy, ale centra nurkowe chcą sprawdzić czy ludzie się boją. W tym celu obowiązkowo trzeba zanurkować w dzień. Na początku myślałem, że to chwyt marketingowy, ale tak nie jest. Południowe przejście Fakaravy faktycznie dostarcza silnych wrażeń, a pod wodą najgorsza jest panika.
Na początek zanurkuj w dzień
Dlatego lepiej oswoić się w dzień. Na Tuamotu widoczność w wodzie przekracza 50 metrów, a temperatura wody oscyluje około 27°C, co stanowi idealne warunki do podwodnej eksploracji.
Żyją tam żarłacze szare. Francuscy badacze policzyli, że jest ich około 700. Nie są duże, dorastają może do 2 metrów długości. Te rekiny, żeby oddychać muszą pływać. Natomiast, kiedy zatrzymają się w prądzie, woda sama opływa ich skrzela i nie muszą za bardzo krążyć bez sensu.
Dziennie nurkowanie przebiega gładko. Łódka wywozi nas na zewnątrz atolu. Wskakujemy do wody i schodzimy na głębokość około 20 metrów. Potem spokojnie płyniemy z prądem podziwiając rekiny, płaszczki i orlenie. To nurkowanie absolutnie dla każdego. Natomiast w nocy potrzeba nieco mocniejszych nerwów, choć to dalej nic strasznego.
Strach ma wielkie oczy
W nocy wygląda to inaczej. Ciemności panują dokoła. Kolejno pojawia się pięć snopów światła z latarek. Schodzimy pod wodę. Tym razem prąd niesie nas na otwarty ocean. Po kilku chwilach pojawiają się rekiny. Są wszędzie dookoła. Przed nami, za nami, pod nami i obok. Polują. Przepływają na tyle blisko, że czasem muskają kogoś płetwą.
Gdy znajdują rybę, rzucają się na zdobycz wszystkie. Z dna unosi się piasek, a ofiara nie ma żadnych szans na ucieczkę i ląduję w pysku jednego z drapieżników. Kiedy to widzimy adrenalina buzuje w naszych żyłach. Nasz przewodnik, który wcześniej wesoło podszczypywał żarłacze po płetwach, teraz daje znak, żeby się nie zbliżać. Po kilkudziesięciu sekundach jest spokojnie, a nam nic się stało.
Czy to jest bezpieczne? Pisałem o tym osobny artykuł i zapraszam do zapoznania się.
Na deser jeszcze dajemy nura na atolu Rangiroa. Tamtejszą atrakcją są delfiny. Które beztrosko przepływają obok nas, a gdy płyniemy przez przejście jachtem, to wesoło skaczą na falach. Wykonują sztuczki jakich pozazdrościć mogą nam odwiedzający delfinaria. W naturze wygląda to o wiele lepiej. Polecam.
Do wszystkich nurkowań opisanych w tym tekście wystarczy posiadać podstawową licencje. Do nurkowania nocnego też, ale tu naprawdę warto zobaczyć czy się boicie najpierw w dzień, bo pod wodą nie ma miejsca na panikę.
Jacy są mieszkańcy Tuamotu
Musicie wiedzieć, za atole Tuamotu uznane zostały przez Francuzów za miejsce na tyle dalekie, że można tam przeprowadzać próby jądrowe. Bo dlaczego nie? Robili to jeszcze w latach 90-tych. A teraz płacą Polinezji Francuskiej odszkodowania. Choć te pieniądze zostają raczej na Tahiti.
Tuamotu poza kilkoma atolami posiadającymi lotniska, gdzie przylatują nurkowie jest słabo zaludnione. Spora część w ogóle jest bezludna. Dobry kierunek dla wszystkich, chcących poczuć się jak na końcu świata. Nie powiem wam, że biegają po wyspie we wdziankach zrobionych z liści palmowych. Bo nie biegają.
Poziom tej tak bardzo pożądanej egzotyki jest jednak spory. Miejscowym sportem jest rzucanie oszczepem do kokosa, wbitego na kilkumetrowy pal. Widzieliśmy trening. Warto się zatrzymać i popatrzeć. Otwarcie pierwszego sklepu na Fakaravie. Rozmiaru dwóch żabek, było tak świętowane, że pomyliłem je z weselem. Na Tuamotu znajdziemy też liczne farmy pereł, bo panują tu niezwykle sprzyjające warunki do hodowli perłopławów.
Jak się tam dostać bez jachtu?
Podobnie jak opisywałem to w przypadku Markizów. Samolotem przez pół świata na Tahiti. Stamtąd dopiero lokalnymi liniami na Tuamotu. Inną opcją jest statek Aranui. Nie jest to tania zabawa, ale po wpisaniu nazw jednego czy drugiego archipelagu w Google Maps, czerwona pinezka wyskoczy nam dokładnie na środku Pacyfiku.
Miejscówkę zapada w pamięć. Nie wiem czy przez to nocne nurkowanie z rekinami, które osobiście wpisuje do trójki najlepszych rzeczy jakie w życiu zrobiłem. Czy poczucie odcięcia od reszty świata. A może po prostu przez palmy, piasek i błękitne laguny. Niewątpliwie jednak jeśli znajdziecie się, gdzieś na Polinezji Francuskiej, to warto zahaczyć też o jeden z bajkowych atoli.
Jeśli wpis się podobał i chcesz być na bieżąco, to zapraszam do polubienia mojej strony na Facebook.