Każdego roku Humbaki opuszczają zimną Antarktykę i udają się na tropikalne wody Południowego Pacyfiku. Tam w osłoniętych zatokach i lagunach wydają na świat potomstwo . Na jachcie Ocean View wyruszam z Tahiti w kierunku Australii. Chcę znaleźć i sfotografować te wielkie ssaki podczas ich długiej wędrówki.
Przed rozpoczęciem rejsu mam okazję zobaczyć świat podwodny Polinezji Francuskiej. Staram się jak najczęściej nurkować w miejscach, gdzie można spotkać rekiny. Hollywoodzkie filmy przypięły tym drapieżnikom łatkę morderców, którą poprzez fotografię staram się odczarować. Pod wodą spotykam też płaszczki, orlenie i manty. A na rafach błazenki mieszkające w ukwiałach.
Pierwszym przystankiem po opuszczeniu Wysp Towarzystwa są Wyspy Cooka. Jednak z powodu złej pogody możemy zostać na wyspie Rarotonga tylko kilka godzin. Następnie miejsce rekompensuje nam to niepowodzenie z nawiązką. Rzucamy kotwicę w Beveridge Reef. Nie ma tam żadnej wyspy. Nic nie wystaje ponad powierzchnię wody. Jest za to tworząca lagunę rafa koralowa. Wewnątrz spotykam rodzinę Humbaków. Obserwuje matkę pomagającą utrzymać się małemu wielorybowi na powierzchni. Towarzyszy im 15 metrowy samiec, który będzie ich bronił w sytuacji zagrożenia. Tego samego dnia schodzę pod wodę i nurkuję na rafie, jej mieszkańcy niezbyt często oglądają człowieka. Nie bez powodu ta laguna została ochrzczona najbardziej samotnym kotwicowiskiem.
Jacht płynie na Niue. To jedna z największych wysp koralowych na świecie i jednocześnie jedno z najmniejszych państw. Na wyspie mieszka tylko 1500 osób, zdecydowana większość obywateli wyemigrowała do Nowej Zelandii. Cały czas gdzieś w oddali towarzyszą nam wieloryby. Ja jednak liczę na naprawdę bliskie spotkanie.
Największą szansę mam w Królestwie Tonga. Mimo, że wielorybnictwo pochłonęło zdecydowaną większość populacji Humbaków, to tutaj znów przypływa ich sporo. Gdy król zakazał polowań, wieloryby stały się atrakcją turystyczną. Tonga to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie organizuje się pływanie z tymi zwierzętami. Po kilku godzinach poszukiwań wskakuję do wody. Widok wynurzającego się z głębin lewiatana zapamiętam na długo. Trafiam na młodą samicę. Zaciekawiona ludźmi pływa między nami, co chwilę unosi głowę na powierzchnię. Jestem na tyle blisko, by uchwycić jej spojrzenie. Ten krótki moment zdaje się nie mieć końca.
Ta forma turystyki ma też swoje wady. O ile humbakom towarzystwo człowieka nie przeszkadza. A często spotyka się z ciekawością i chęcią zabawy, czasem nawet zbyt dużą. To hałas silników motorówek może być problemem. Nie takim dużym jak hałas wielkich statków, ale zawsze. W teorii wszystko odbywa się według określonych zasad mających nie narażać zwierząt na niedogodności. W praktyce różnie bywa. Jednak ten przykład pokazuje, że jeśli ochrona przyrody opłaca się finansowo, jest skuteczna, choć nie pozbawiona wad.
Główny cel podróży został zrealizowany. Ale to nie koniec rejsu. Odwiedzam jeszcze Fidżi i Nową Kaledonię, gdzie większość czasu spędzam w wodzie i nurkuję na miejscowych rafach. Są żywe. Czego niestety nie można powiedzieć o innych, które miałem okazje odwiedzić. Podczas podróży widziałem też mnóstwo plastikowych śmieci. O tym problemie słyszy się teraz wszędzie. Ale widok odpadów leżących na plażach bezludnych wysp i tak mocno uderza w głowę. Jednym z głównych problemów jest mikroplastik. Powstaje w wyniku kruszenia się śmieci. Niestety małe kawałki są bardzo często połykane przez ptaki, ryby czy wieloryby. Wiele dzikich zwierząt umiera z tego powodu. Wreszcie po 2 miesiącach żeglugi na horyzoncie pojawia się Australia. Przepłynąłem Pacyfik.