Ta podróż nie była projektem. To przygoda życia, o której marzyłem na studiach. Kiedy się obroniłem, po prostu spakowałem plecak i pojechałem autostopem na Gibraltar. Tam liczyłem na złapanie jachtostopu, czyli zaciągnięcie się na jakiś jacht w zamian za pracę na pokładzie. Moim celem było przepłynięcie Atlantyku i dotarcie na Karaiby.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym miał coś wspólnego z żeglarstwem. Ale nigdy nie byłem na żadnym jachcie! Tym większym zaskoczeniem było zaproszenie jednego z żeglarzy już po 5 minutach w marinie. Wyruszyłem w swój pierwszy rejs na Wyspy Kanaryjskie. Okazało się, że choroba morska mi nie straszna i zacząłem zgłębiać tajniki żeglarstwa.
W Las Palmas już nie było tak prosto. To miasto jest wylotówką na Karaiby, więc w listopadzie można spotkać 100 innych jachtostopowiczy, także szukających transportu przez Atlantyk. Spędziłem tam prawie miesiąc, nie robiąc nic innego od przepytywania wszystkich napotkanych kapitanów. Może, któryś z nich potrzebował dodatkowej załogi. Udało się. Końcem miesiąca wyruszyłem w 3 tygodniową podróż przez ocean.
Na Karaibach przygoda dopiero się zaczęła. Razem z czwórką innych jachtostopowiczy z Polski żeglowaliśmy po Małych Antylach na jachcie, który jeden z nas dostał pod opiekę. Odwiedziliśmy Martynikę, Dominikę, Wyspę Świętej Łucji oraz Wyspę Świętego Wincenta i pobliskie Grenadyny. Wspinaliśmy się na wulkany, chodziliśmy po dżungli. Oglądaliśmy kolibry i wielkie iguany. To najlepszy czas mojego życia.
Morze pochłonęło mnie na dobre. Przepłynąłem kolejne dwa razy przez Atlantyk, tylko po to, żeby znaleźć pracę na jachcie. Zostałem deckhandem na katamaranie Ocean View. W pierwszym zawodowym rejsie wpadliśmy w czterodniowy sztorm. Kiedy wiało 11 w skali Beauforta szybko nabiera się szacunku i pokory wobec potęgi szalejącego żywiołu. Po kolejnym roku licznik pokonanych Atlantyków zatrzymuje się na 5.
Później przyszedł czas na poznawanie wysp Pacyfiku i to właśnie one zrobiły na mnie największe wrażenie podczas tej podróży. Zatrzymaliśmy się na Galapagos, gdzie bliski kontakt z lwami morskimi, żółwiami i zabawnymi głuptakami zachęcał do poważniejszej przygody z fotografią. Dalej trafiliśmy na Markizy. Niezwykłe i tajemnicze zatoki na długo zapisały się w mojej pamięci, ale i tak największe wrażenie zrobili przyjaźni mieszkańcy zamieszkujący ten koniec świata. Szkoda było opuszczać ten zaczarowany archipelag. Na szczęście kolejny cel tej długiej podróży był niemniej ekscytujący. Atole Tuamotu znane są przede wszystkim z jednych z najlepszych miejsc do nurkowania na świecie. To właśnie tu schodzę pod wodę z setką polujących rekinów. W nocy. Bez żadnych klatek.
Wkrótce kończymy ten rejs na Tahiti. Największej wyspie Polinezji Francuskiej. Tu też kończy się ta przygoda, trwająca już 3 lata. A przynajmniej tak sądziłem opuszczając Ocean View i wracając do domu. Myliłem się…